środa, 1 stycznia 2014

{07.} i wanna take you somewhere so you know i care



Życie, można by było powiedzieć, z powrotem wróciło na właściwe tory.
Karina z błogim uśmiechem wtuliła się w ciepłe ciało Michaela, z satysfakcją adnotując fakt, że serce chłopaka przyśpieszyło. Blondyn zaczął wodzić palcem po jej nagim przedramieniu, delikatnie i subtelnie zakreślając kręgi na jej skórze. Wzdłuż jej kręgosłupa co już przechodziły dreszcze, a poziom endorfin gwałtownie wzrósł.
Uwielbiała takie poranki. Tylko ona i on w ich małej, zagraconej sypialni. Jasny snop światła wpadający na łóżko przez nie do końca zasłonięte żaluzje i błogie, sobotnie lenistwo. Poczucie szczęścia i spokoju. Garstka idealnych chwil, zwiastun dobrego dnia.
Naprawdę nie potrzebowała niczego więcej.
- Chyba czas wstać, co? - I jakby przecząc własnym słowom, mocniej wtuliła się w chłopaka, przymykając na chwilę powieki.
- Może za chwilę, co? - Zapytał z uśmiechem, po czym pocałował ją w czubek głowy.
Uwielbiała, gdy to robił. Ten gest był taki ciepły i troskliwy, zawierał w sobie tyle najróżniejszych uczuć.
- Może byśmy dzisiaj spróbowali odkopać mieszkanie? - Kari spojrzała na niego, niewinnie machając rzęsami.
Hayböck zaśmiał się.
- To mission impossible, wiesz? Zresztą, ja lubię nasz burdel.
- Ale jest niebezpieczny. Ktoś może poślizgnąć się na twoich komiksach w przedpokoju i złamać nogę. Albo potknąć się o zegar z kukułką w salonie...
- Mamy zegar z kukułką?
- Naprawdę cię to dziwi?
Michi udał, że się zastanawia, po czym pokręcił głową.
- Nic w tym mieszkaniu mnie już nie dziwi. A wracając do głównego wątku, ktoś, czyli Oliwka?
Dziewczyna spuściła wzrok i zaczęła bawić się palcami skoczka.
- Skoro ma do nas niedługo przyjechać ... Musimy zadbać o jej bezpieczeństwo, a sam wiesz, że nasze mieszkanie do najbezpieczniejszych nie należy. Zwłaszcza, że wszędzie walają się plastikowe noże i puszki po piwie.
- To Fettner.
- Swoją drogą, nigdy nie zrozumiem tego człowieka. - Karina westchnęła z uśmiechem.
- Nawet nie próbuj.
- Więc co... Wstajemy?
- Pierwszy w łazience! - Hayböck wypuścił z objęć dziewczynę, pocałował ją w policzek i zanim Karina zdążyła zaprotestować, zniknął w czeluściach łazienki.
Naprawdę kochała tego wariata i nie umiała wyobrazić sobie bez niego życia.
*****
- Ty sprzątasz, ja gotuję makaron na obiad?
Karina zaśmiała się, widząc nadzieję w brązowych oczach Michaela.
- Kochanie, ty nie umiesz gotować.
- A kto ci zrobił tosty z serem na śniadanie, jak nie twoje kochanie? - Chłopak zaprotestował głośno, łapiąc rudą w pasie.
Szymańska była taka szczęśliwa. Tęskniła za tym uczuciem, za brakiem przeszkód na drodze jej i Michaela. Uwielbiała, gdy razem tworzyli nieidealną idealność, gdy między nimi nie było żadnego muru. Oczy blondyna z powrotem były pełne czystej, niezmąconej wyrzutem miłości, a jego uśmiech docierał do głębi jej serca i nadawał rytm całemu jej życiu. Tak było najlepiej i modliła się w duchu, by już tak zostało na zawsze.
- Kurczę, kocham cię, wiesz? - Zapytała rezolutnie. - Nawet nie wiesz, ile dla mnie znaczysz. Ale w sprzątanie wchodzimy razem. Ty i ja, okej?
Skoczek westchnął zrezygnowany.
- Dla ciebie wszystko. - Pocałował ją w policzek. - Ty i ja, zawsze.
- To może zacznijmy od sypialni. I tak dla jasności, łóżka się  nie tykamy.
I zgodnie zaczęli sprzątać, nie przestając uśmiechać się do siebie. Nawet najgorsza robota była lekka, póki byli razem.
Po trzech kwadransach wreszcie ujrzeli podłogę, po godzinie wszystkie ubrania poskładane w równą kostkę grzecznie zostały ułożone w szafie.
Do końca sprzątania było już mniej niż więcej.
- To kiedy te chrzciny? - Zagadnęła Karina, jednocześnie mocując się z szafką, która za żadne skarby świata nie chciała się otworzyć.
- Gregor mówił coś, że w święta. Wiesz, tak na spokojnie, między skokami. Z jedzeniem, które zostanie im z Wigilii.
- W końcu kryzys jest. - Dziewczyna wzruszyła ramionami.
Szafka wreszcie puściła. Kari zaczęła segregować różne papiery, listy miłosne do Hayböcka od fanek, karty do pokera, kolorowe poszewki na poduszki, książki Cobena. Wśród tych wszystkich rzeczy znalazła małe, czerwone pudełeczko. Na chwilę zamarła, a, paradoksalnie,  szybkość jej tętna zwiększyła się dziesięciokrotnie. Trzymając pudełeczko w dłoni, odwróciła się w stronę skoczka.
- Dziwne, że nie wpadł na to, by nakarmić gości tymi kabanosami, które dostaje od sponsora. KARI, CO TY TRZYMASZ W RĘCE? - Mina Hayböcka była co najmniej zdezorientowana.
Dziewczyna otworzyła pudełeczko i zobaczyła najśliczniejszy pierścionek na świecie, taki, o jakim marzyła od dawna. Z miejsca obdarzyła go miłością bezwarunkową, modląc się w duchu o to, by był to prezent dla niej.
- Pierścionek? - Odpowiedziała chłopakowi.
Michael pokiwał głową w zamyśleniu.
- Parę dni temu go zgubiłem... Nie wiem, jakim cudem, bo pilnowałem go jak oka w głowie. Najwidoczniej wrzuciłem go tam z tymi listami...
- Michi?
- Tak?
- A po co ci ten pierścionek?
- Dla ciebie oczywiście.
- Aha. - Dziewczyna uśmiechnęła się z roztargnieniem. Była równie mocno zdezorientowana, co Hayböck.
- Kari... Bo ja chciałem się tobie oświadczyć. A ty zepsułaś niespodziankę.
- Uwierz mi, większej niespodzianki nie da się zrobić. - Odparła. Sens słów skoczka wciąż do niej nie docierał.
Gdyby mogła, skakałaby ze szczęścia.
- Kari? - Blondyn podszedł do Szymańskiej i wyjął jej z dłoni pudełeczko. - To chociaż zrobię to tak, jak powinienem. - Mruknął i uklęknął na jedno kolano. - Kocham cię. Po prostu cię kocham i wiem, że codziennie chcę się budzić przy twoim boku, jeść z tobą tosty na śniadanie i robić wszędzie wokół bałagan. Tylko z tobą jestem kompletny, tylko z tobą umiem wyobrazić sobie starość. Więc... Zostaniesz moją żoną?
Łzy zaczęły spływać po jej twarzy. Dziewczyna z osłupieniem wpatrywała się w oczekującą twarz Michaela, przypominając sobie każdą idealną chwilę, którą spędzili razem. Każdą trudność, przez którą przeszli wspólnie. Każde 'kocham cię'.
Od dawna marzyła o tej chwili. Rzeczywistość okazała się piękniejsza niż marzenia.
- Tak. - Powiedziała ze wzruszeniem w głosie.
Michi założył na jej palec pierścionek, po czym wstał z podłogi i objąwszy ją w pasie, pocałował.
- Tak bardzo cię kocham. - Wyszeptała między pocałunkami. - Nawet nie wiesz, jaka jestem szczęśliwa.
- No chyba wiem. - Odparł i popchnął ją w stronę łóżka. - Przypuszczam, że tak samo mocno jak ja.
- Całkiem możliwe. - Zaśmiała się. - Ej, mieliśmy nie tykać się łóżka?
Hayböck zaprzestał całowania jej szyi i spojrzał w jej oczy.
- Na podłogę?
- Na podłogę. - Potwierdziła.
Szczęście nigdy nie było pełniejsze.

KONIEC
*****
ojej, naprawdę nie wiem, co napisać.
ta historia przez pewien czas była dla mnie bardzo ważna, zaczęłam ją pisać, ponieważ chciałam mieć pretekst, by nie oglądać lgp w Wiśle (bo moja nieobecność tam raniła), wena była wielka, zżyłam się z Michasiem, którego znowu sobie wyidealizował, oops.
i nie, to nie miało być długie opowiadanie, max 5 rozdziałów. wyszło 7, więc całkiem nieźle, nie?
i teraz skończyłam, smuteczeQ.
dziękuję, że znowu byłyście ze mną, bo, choć komentarzy dużo nie było, wejść codziennie było multum (więc spekuluję, że ktoś to czytał :p), jesteście najlepsze, mówię Wam to po raz kolejny i pewnie nie ostatni.
a że uczenie do matury mi nie wychodzi, zapraszam na nową historią, komedię z jakby nie patrzyć wątkiem kryminalnym: mixofstories.blogspot.com
a ten nowy rok będzie rokiem zmian i spełniania marzeń.
zacznę od ścięcia włosów, a potem... potem, mam nadzieję, przyjdzie czas na marzenia!
kocham Wam, xoxo!