środa, 25 grudnia 2013

{06.} and i wanna cry i wanna learn to love


Karina sztywno siedziała na kanapie, otępiale wpatrując się w drzwi. Daniel jakiś czas temu zniknął gdzieś, wcześniej informujących ich, że musi najpierw porozmawiać z Oliwką. Tak bardzo troszczył się o nią, tak bardzo starał się ją chronić. Kari wiedziała, że nawet gdyby chciała, nie mogłaby mu jej odebrać. Oliwce przy nikim nie będzie tak dobrze, jak przy tacie. Tylko on był w stanie zapewnić jej wszystko, czego potrzebowała.
- Boję się. - mruknęła desperacko dziewczyna, mocno zaciskając pięści. Jej ciało przeszył gwałtowny dreszcz. - Co jeśli mnie nie pokocha? Nie zaakceptuje?
Michael ukląkł naprzeciwko niej i chwycił jej dłonie. Jego dotyk odprężył ją, sprawił, że zaczęły z niej wyparowywać destrukcyjne emocje. Powoli wyrównała oddech, wpatrując się w najpiękniejsze, najbrązowsze oczy na świecie.
Oczy, które patrzyły się na nią, jakby była jedyną osobą na świecie.
Oczy, które tak rzadko ją ganiły, które zawsze byłe pełne miłości i łagodności.
Oczy, które kochała niemalże do bólu.
Oczy jej najwspanialszego Michaela.
- Spokojnie, kochanie. - Hayböck czule musnął ustami grzbiet jej dłoni. - Ona jest jeszcze dzieckiem, w dziecku pełno jest miłości i przebaczenia, ufności i dobroci. A mając takie geny, na pewno jest cudowna.
Karina uśmiechnęła się niepewnie. Tylko Michi umiał ją uspokoić, nikt inny nie znał jej tak dobrze, jak on. Była taką szczęściarą, mając go u swojego boku.
- Jesteśmy. - Drzwi się otworzyły i do pokoju wszedł Daniel. Witkowski trzymał na rękach lekko zdezorientowaną córkę. Wyglądali razem tak idealnie.
Michael wstał i usiadł obok Kariny. Szymańska mocno zagryzła wargę, czekając na dalszy przebieg wydarzeń.
Daniel postawił Oliwkę na ziemi. Dziewczynka podeszła do Kariny i z ciekawością wyciągnęła do niej rączkę. Jej wielkie, zielone oczy były pełne ufności, zdziwienia i zainteresowania. Różowiutkie usta wygięły się w uśmiech.
- Jesteś moją mamusią? - Zapytała cicho, ściskając palce Kari.
Po twarzy Szymańskiej zaczęły spływać łzy. W jej sercu działo się coś niepojętego, jakby ktoś nagle i nieoczekiwanie przytulił jej zamarznięte serce, powoli je ocieplając i topiąc szron, które je pokrywał. Ruda uśmiechnęła się przez łzy, nie mogąc opanować wzruszenia.
- Cześć, skarbie. - Wyszeptała, zaglądając w jej oczy.
W tej chwili nie istniało dla nich nic innego; były w pokoju tylko we dwójkę, poznając się i ukojając swoją tęsknotę. Spotkanie matki i córki, dwóch miłości, które żywo paliły się w ich sercach. Chwila bez przeszłości, chwila, w której liczyła się ich wspólna przyszłość, zaczynająca się tu i teraz. Wczoraj nie miało znaczenia.
Karina przygarnęła do siebie córkę, wtulając twarz w jej loki. Była taka ciepła i niewinna, spragniona matczynej miłości. Taka ufna i bezbronna. Szymańska nie umiała opanować płaczu. Poczucie winy miażdżyło jej serce.
- Przepraszam cię, kochanie. Tak bardzo cię przepraszam. Już nie zniknę, obiecuję. - Szeptała gorączkowo, jedną ręką gładząc jej drobne plecki. - Kocham cię.
Kari wiedziała, że nie będzie łatwo, że trochę minie zanim Oliwka całkowicie się na nią otworzy. Ale była gotowa walczyć o jej miłość. Wreszcie była gotowa.
*****
Rodzice Daniela do odwiedzin Kariny podeszli nieufnie i z dystansem. Pan Witkowski nic nie mówił, jedynie spojrzeniem ciskających błyskawicami bacznie obserwował, jak Szymańska bawi się z córką. A jeśli chciał już coś powiedzieć, powstrzymywał go wzrok Daniela.
Mężczyzna westchnął ciężko. Nie popierał tego, co Daniel zrobił, ale z drugiej strony wiedział, że jego syn to mądry człowiek; robił wszystko z myślą o Oliwce. Widocznie uznał, że poznanie matki to dobry krok w wychowywaniu córki, że Oliwka tylko na tym zyska.
Inaczej na siłę nie ściągałby z powrotem Szymańskiej do swojego życia. Na pewno nie po tym, jak bardzo go skrzywdziła.
Przecież on był w niej zakochany do nieprzytomności. A ona? Szkoda słów.
Dlatego Witkowski Senior nie potrafił przychylnym okiem spojrzeć na Karinę. Patrzenie na cierpienie syna zabiło w nim wszystkie pozytywne emocje, jakie niegdyś żywił do Szymańskiej.
I pomyśleć, że kiedyś widział w niej idealny materiał na synową.
Ale prawdą jest, że ludzi nie da się poznać na sto procent, że zawsze do odkrycia zostaje jakaś część, często zaskakująco zła i samolubna.
Natomiast mama Daniela z fascynacją obserwowała więź powstającą między małą, a Kariną. Oliwka dobrze dogadywała się z Szymańską, uśmiech wręcz nie schodził jej z ust. Zachwyconym wzrokiem wpatrywała się w swoją mamę, radośnie opowiadając jej o swojej ulubionej lalce. Była szczęśliwa, dlatego pani Witkowska nie mogła mieć pretensji do syna. To było dobre posunięcie z jego strony, owszem ryzykowne, ale dobre. Oliwka potrzebowała matki, a Szymańska widocznie do tej roli wreszcie dorosła.
Jednakże kobieta nie obdarzyła pełnym zaufaniem Szymańskiej. Pamiętała, co było ostatnio, jak Karina odpychała swoje dziecko, by koniec końców wyjechać bez żadnych wyjaśnień. Pani Witkowska na jakiś irracjonalny sposób lękała się tego, że i tym razem Karina wyjedzie, znowu zostawiając córkę i nie wracając przez kolejne x lat. Ten cios byłby okrutny dla Oliwki, mała miałaby już za kim tęsknić.
Nie, Daniel na pewno na to nie pozwoli, pomyślała, nie spuszczając wzroku z wnuczki.
Oliwka z ufnością wtulała się w ciało matki.
*****
Gdy Oliwka, zmęczona dniem, zasnęła, nadeszła pora na poważne rozmowy. Karina, Michael i Daniel usiedli przy stole w jadalni i przy herbacie dyskutowali o przyszłości Szymańskiej i córki. Znaczy Karina i Daniel dyskutowali, Michael starał się jak najmniej wtrącać się w ich rozmowę.
Karina była zachwycona córką. Mała nie tylko była śliczna, ale również otwarta, bystra i pełna czułości. Od razu zaakceptowała Karinę, robiąc w swoim sercu miejsce dla niej. Szybko nawiązały więź, która z czasem może przekształcić się w naprawdę dobrą relację.
Ruda cieszyła się, że zrobiła ten krok i odważyła się tutaj przyjechać. Już nie umiała wyobrazić sobie życia bez Oliwki.
- Myślę, że uda mi się przyjeżdżać raz na miesiąc. - Dziewczyna objęła dłońmi filiżankę, w skupieniu marszcząc brwi. - I oczywiście będę co miesiąc płacić alimenty.
- Nie chodzi o pieniądze.
- Wiem. Ale to nie zmienia faktu, że płacić powinnam. I chciałabym zabrać Oliwkę na ferie, oczywiście jeśli nie będziesz mieć nic przeciwko.
- Coś ty, Oliwia będzie wniebowzięta, polubiła cię.
Karina uśmiechnęła się ciepło do swoich wspomnień. Dzień, choć trudny, był wspaniały. Już dawno powinna była tutaj przyjechać.
Gdy wychodzili, Michael dał im trochę czasu, aby porozmawiali tylko we dwójkę, za co Szymańska była wdzięczna chłopakowi. Czasami myślała, że Michi umie czytać w jej myślach.
- Chcę ci podziękować. - Karina zatrzymała się na schodach przed domem i nieśmiało spojrzała na Daniela. Wstyd palił ją w twarz. - Za to, że nie zrezygnowałeś i mnie odnalazłeś.
- Za to, że zrobiłem ci huragan w życiu? - Blondyn zaśmiał się cicho, bez śladu urazy w głosie. Już jej wybaczył, dla niego nie liczyła się przeszłość, dla niego najważniejsza była córka i jej szczęście. A teraz jego ukochana Oliwka wreszcie miała obojga rodziców.
- Tak, za to też. Może tego właśnie było mi potrzeba?
- Nie wiem, czy Michael jest tego samego zdania...
- Niepotrzebnie nie powiedziałam mu całej prawdy o sobie. - Karina westchnęła głęboko, przenosząc wzrok na opartego o samochód Michaela. Skoczek trzymał przy uchu telefon i ewidentnie z kimś rozmawiał, ale gdy tylko podchwycił wzrok dziewczyny, uśmiechnął się do niej promiennie. - Bałam się, że nie zrozumie, dość mylnie zresztą. Gdyby nie on, nie dałabym rady.
- To dobry facet. Pasujecie do siebie. - Przyznał Daniel. - Nie będę musiał się bać, gdy przyślę wam Oliwkę. Chyba, że Michael nie lubi dzieci...?
- No coś ty, uwielbia je.
- Kochasz go, co? - Daniel uśmiechnął się do Kariny i Kari, widząc ten uśmiech, poczuła się jakby przeniosła się w czasie do swojej młodości, gdy wszystko między nimi było jeszcze takie proste i nieskomplikowane.
- Do szaleństwa.
- To widać.
*****
- Miły chłopak. I jaki przystojny. Gdybym była o jakieś dwadzieścia lat młodsza, sama bym się nim zainteresowała.
- Mamo! - Karina z udawanym oburzeniem spojrzała na swoją rodzicielkę.
Pani Szymańska była bez reszty oczarowana (miejmy nadzieję) przyszłym zięciem i teraz, gdy razem z córką kroiła szarlotkę i przyrządzała kawę, nie potrafiła przestać o nim mówić.
Kari cieszyła się, że chociaż jeden jej rodzic popierał jej związek z Michaelem i że w ogóle cieszył się z ich przyjazdu; ojciec nadal pozostawał zdystansowany i nie odmawiał sobie przyjemności zarzucania córki ripostami i aluzjami. Na jakiś sposób ranił ją, ale Szymańska szybko nauczyła się uodporniać na jego jad.
- No co? Jest na czym oko zawiesić. - Helena zaśmiała się, odkładając na bok nóż.
- Bo zrobię się zazdrosna.
- Powinnaś, oj powinnaś. Pewnie nie może odpędzić się od panien. Kochanie - pani Szymańska z czułością spojrzała na córkę - nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że tutaj jesteś i że masz tak cudownego chłopaka. Czekałam na tą chwilę od trzech lat.
Karina przytuliła się do matki, zachłannie wzdychając jej zapach. Pachniała wrzosem, jej całym dzieciństwem.
- Tęskniłam za wami.
- My za tobą też, wbrew pozorom nawet ojciec, ale jest za bardzo dumny, by się do tego przyznać. A skoro o ojcu mowa... Lepiej chodźmy już, zanim zabije mi idealnego zięcia.
Ruda zaśmiała się, całując policzek mamy.
Wszystko wreszcie się układało!
*****
Michael był skrępowany obecnością Tadeusza Szymańskiego.
Właściwie, jego wzrok odrobinę go przerażał. Ale widział, że przede wszystkim przemawiała przez niego troska o córkę. Bo, pod pancerzem wykutym w ironii i złości, kryło się kochające serce ojca; Tadeusz nigdy nie mógłby znienawidzić córki, po prostu nie istniała taka opcja.
- Ostatnio posypała się wam drużyna, co? - Tadeusz nie odrywał od blondyna surowego spojrzenia.
- Zwykły kryzys.
Mężczyzna pokręcił przecząco głową.
- Pointner nie daje już rady, coraz częściej musi sięgać po ciosy poniżej pasa. Zresztą wy też nie błyszczycie jakoś specjalnie, Schlierenzauer zaczął skakać jak ostatnia niedołęga, Fettner to chyba rozpił się na dobre, jedynie ty od czasu do czasu zaszalejesz i jakieś podium zdobędziesz. Koniec potęgi Austrii.
Michael chciał zaprotestować, gdy "teściu" niezbyt pochlebnie wyraził się o jego kumplach, ale nagła i niespodziewana pochwała dla jego osoby zbiła go z pantałyku. Wiedział, że na cieplejszy komplement z ust Tadeusza liczyć nie mógł, więc ucieszyła go i taka szorstka pochwała.
- Ale za to Polska... To dopiero moc! Nie myślałem, że po Małyszu doczekam się jakiejkolwiek gwiazdy, a tu proszę, jak grzyby po deszczu, jak grzyby!
- Tak, trzeba przyznać, że Polska przysporzyła trenerowi zmartwień.
- No nie? - Ucieszył się pan Szymański. - Chłopcy skaczą nam jak natchnieni. Nawet Stefcio Hula się obudził i zaczął wygrywać konkursy. Ten jego rekord w Planicy... No ideał!
- O czym rozmawiacie? - Do salonu weszła mama Kariny i Karina.
Ruda usiadła obok Michaela i ze zdziwieniem wpatrywała się w roześmianą twarz ojca.
- Co żeś mu zrobił? - Szepnęła do niego konspiracyjnym tonem.
- Nic. - Odparł Hayböck. - Ale raczej nie poznajmy go z Gregorem, bo przez niego Schlieri w kompleksy wpadnie.
- Wreszcie sobie Karina chłopa odpowiedniego znalazła. Szkoda tylko, że to Austriak, ale od biedy i Austriak będzie. - Oznajmił głośno pan Szymański, szokując tym wyznaniem pozostałych.
- No proszę. - Karina uśmiechnęła się łagodnie. - Nie tylko serce mojej mamy zdobyłeś.
*****

ojej, ojej, słodko to porzygu, ale święta i w TCS będzie Michi i tyleee miłości
a Wam, kochane moje, chciałabym życzyć ciepłych, rodzinnych świąt, dużo spokoju w serduszkach i uśmiechów na twarzyczkach. By nasi chłopcy nadal tak dobrze latali, by zdominowali cały ten sezon. Bo zasługują na to i oni i Wy :D
Wesołych! ;*


sobota, 14 grudnia 2013

{05.} words they always win, but I know I’ll lose


Spotkanie z ojcem okazało się być trudniejsze. Tadeusz przywitał ją chłodno, z wyniosłością w spojrzeniu. Michaela zupełnie zignorował. Teraz, gdy siedział naprzeciwko niej, wbijając w nią karcący wzrok, Karina czuła się, jakby na powrót była hałaśliwą siedmiolatką, która znowu coś przeskrobała.
Jedynie tym razem rozmiar jej przestępku przybrał wielkość katastrofy.
Dziewczyna obiema dłońmi objęła kubek z zielona herbatą, unikając wzroku rodziców.
Michael również nie miał za ciekawej miny.
Cisza ciążyła im coraz bardziej; atmosfera była tak gęsta, że można by było kroić ją nożem. Karina siedziała sztywno, czekając na wyrok. Bo ojciec, prędzej czy później, musiał rzucić jakimkolwiek oskarżeniem.
I się nie pomyliła. Tadeusz nabrał w płuca powietrza i cichym głosem powiedział:
- Nie rozumiem, jak mogłaś porzucić własne dziecko. I nigdy tego nie zrozumiem. Nie tak cię wychowaliśmy...
Karina przymknęła oczy, głęboko oddychając. Nie miała zamiaru się rozpłakać, pokazać ojcu tego, jaka jest słaba. Bo, mimo wszystko, była silną kobietą. Życie z wyrzutami sumienia, bez wsparcia rodziny nauczyło ją jak radzić sobie z napływającymi z każdej strony przeszkodami.
Nie była słaba.
Po prostu nie była.
I wierzyła w to ze wszystkich sił, bo inaczej nie byłaby sobą, nie byłaby Kariną. Inaczej byłaby tylko porozsypaną, zagubioną dziewczynką.
Nie chciała tego.
- Nic nie powiesz?
Szymańska zagryzła wargę. Poczuła się raźniej, gdy Michi położył dłoń na jej nodze. Jego miłość stanowiła dla niej źródła nieopisanej, niewyczerpanej energii. Mając go przy sobie, mogła wszystko.
- Nie przyjechałam się tłumaczyć. Przyjechałam naprawić błędy.
- Ciekawe, jak chcesz to zrobić. - Tadeusz prychnął lekceważąco, ale to nie wyprowadziło Kariny z równowagi. Miała cel, do którego zmierzała.
- Chyba już pójdziemy. - Kari obdarzyła ojca lodowatym spojrzeniem, po czym wstała z krzesła. Michael poszedł w jej ślady.
- Nie zatrzymacie się u nas? Karinko, twój pokój zawsze będzie twoim pokojem. - Pani Szymańska niepewnie złapała córkę za rękę, gdy ruda sięgała po swój płaszcz.
Dziewczyna uśmiechnęła się zdawkowo.
- Wynajęliśmy pokój w hotelu. Tutaj... Tutaj chyba nie jesteśmy do końca mile widziani.
Ojciec w odpowiedzi burknął coś pod nosem, ale Karina go zignorowała. Jej tata odkąd pamiętała był trudnym człowiekiem i mimo, że przeważnie miała z nim dobre relacje, nie potrafiła do niego trafić.
Teraz też nie miało to się zmienić.
*****
- On mnie nienawidzi.
Michaelem z ciężarem w sercu obserwował jak Karina miota się po pokoju, nerwowo machając rękami. Była taka krucha, zagubiona, przerażona, ale jednocześnie było w niej tyle siły i determinacji. Życie wiele razy ją złamało, ale za każdym udawało jej się odrodzić niczym Feniks z popiołów. Była wspaniała, ale przede wszystkim była jego.
- Zaskoczyłaś go dzisiaj, nie spodziewał się ciebie. Daj mu trochę czasu. - Powiedział łagodnym tonem, łapiąc ukochaną za dłoń i mocno przygarniając do siebie. - Byłaś dzisiaj bardzo dzielna. - Wyszeptał, po czym pocałował ją w czubek głowy.
Dziewczyna westchnęła głośno, powoli się rozluźniając. Michi czuł, jak z jej mięśni wyparowuje całe napięcie, a jak ona sama staje się spokojniejsza i mniej wzburzona.
Hayböcka irytowała własna bezradność wobec całego ciężaru Kariny. Nie mógł nic zrobić, aby było jej lżej, jedyne na co było go stać to proste bycie przy niej, wspieranie jej i zapewnianie o miłości. Bo, mimo wielu jej błędów, on nadal ją kochał miłością, która zdarza się tylko raz w życiu. Nie chciał zmarnować szansy na własny happy end przez urażona ego. Zresztą nie potrafił wyobrazić sobie życia bez swojego ukochanego rudzielca.
Godzinę później, z czułością przyglądał się, jak Karina zasypia w jego ramionach. Jasna poświata księżyca wpadająca przez okno oświetlała jej delikatną twarz, podkreślając drobne piegi na czubku nosa oraz niewielką bliznę na podbródku. Jej płytki, urywany oddech cicho rozchodził się po pokoju, mieszając się czasami z niewyraźnym jękiem. Karina spała nerwowo, niespokojnie. Jej ciało drżało, głowa przekręcała się z jednej strony na drugą. Bała się jutra, własnej reakcji na widok córki. Michael bał się razem z nią. Jutro wszystko zmieni, wywróci całe ich dotychczasowe życie do góry nogami. Jutro sprawi, że już nic nie będzie takie same.
- Ciii... - Szeptał, gładząc dłonią rękę Szymańskiej. - Cii, kochanie.
Jutro mogli być pewni tylko jednego: własnej miłość.
*****
Wzruszenie ścisnęło ją za gardło.
To ona.
Jej córka.
Jej malutka, piękna córeczka o cudownych zielonych oczach i rzęsach sięgających nieba. Z drobnymi rudymi loczkami i lekko zadartym noskiem. O uśmiechu anioła, o duszy psotnika.
Jej Oliwka.
Jej cudowna córeczka.
Szymańska zapłakała.
Jak mogła zostawić bezbronną Oliwkę samą? Jak mogła być aż tak samolubna? Dlaczego pozwoliła jej dorastać bez matki? Dlaczego zabrała jej matczyną miłość?
Dlaczego jest takim złym człowiekiem?
Co to za matka, która opuszcza własne dziecko? Która wręcz czuje do niego wstręt?
Nie, nie powinna tutaj być. Nie powinna stać i błagać o przebaczenie. Nikt nie wybaczy jej takiego czynu, nikt nigdy nie zapomni, jaką egoistyczną i nieczułą osobą kiedyś była.
Ale tu nie chodziło o innych. Niech mówią, co chcą.
Liczy się tylko Oliwka.
*****
- Spokojnie, kochanie. - Hayböck sięgnął po dłoń dziewczyny, mocno ją ściskając.
Karina trzęsła się niczym młoda osika na silnym wietrze. Ze wzruszeniem patrzyła z samochodu, jak kilkuletnia dziewczynka bawi się na podwórku. Michael wiedział, że to Oliwka, widział to w spojrzeniu rudej, widział to w ślicznej buźce małej. Były takie podobne, niczym dwie krople wody.
- Co ja zrobiłam... - Kari załkała cicho.
Skoczek przytulił do siebie Szymańską, delikatnie gładząc dłonią jej plecy. Ostatnie dni były dla Kariny trudne, owszem, ale najtrudniejsze wciąż było przed nią. Michi nie wiedział, jakimi słowami może ją wesprzeć, dlatego milczał, pozwalając, by jego obecność i miłość mówiły za niego.
Karina to doceniała.
- Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła... Chyba zupełnie bym się rozsypała. - Powiedziała, ocierając dłonią łzy. - Kocham cię, tak bardzo cię kocham.
- Wiem. - Blondyn musnął ustami wargi dziewczyny. Karina uśmiechnęła się promiennie, na sekundę jej twarz pojaśniała. Zdawałoby się, ze wstąpiły w nią nowe siły, że z powrotem jest w stanie walczyć z przeszłością.
Tak było.
Jej siłą był Michaelem. On sprawiał, że była lepszym człowieka, że chciała walczyć o niego i Oliwkę, że przestała być egoistką.
Michael ją ratował. Zawsze, w każdej sekundzie życia.
Bez niego byłaby nikim.
On był dla niej wszystkim. Wciąż ją zaskakiwał. Jednocześnie uspokajał. Gdy wracała do domu i wtulała się w jego ramiona czuła się jak statek dobijający do portu po sztormowym rejsie. Było to najpiękniejsze uczucie na świecie.
Wciąż chciała to czuć, wciąż chciała go kochać. Bezustannie. Mocno. Do samego końca. Póki ich śmierć nie rozłączy, a nawet i dłużej.
Michael zmienił jej życie.
Dlatego dziękowała Bogu, że on został przy niej, choć ukryła przed nim tak ważny fakt z życia. Dziękowała, że zawsze zostaje, bez względu na rodzaj i wielkość przedmiotu ich sporu.
To jest prawdziwa miłość.
Wiedzieli o tym oboje.
- Dziękuję.
- Zrobię wszystko dla ciebie, przecież wiesz.
- Jesteś cholernym ideałem. Mam szczęście. - Kari parsknęła śmiechem, na chwilę zapominając o wszystkim, co ciążyło nad jej głową. Potrzebowała tego, kilku minut pełnych miłości, pewności, że nie jest w tym sama. Co by się nie działo, miała Michaela i tego się trzymała.
- Idziemy?
- Tak. - Odpowiedziała hardo. Była gotowa, wreszcie była gotowa.
Wyszła z samochodu i chwyciła Hayböcka za dłoń.
Wszystko się jakoś ułoży, wystarczy, że będzie silna.
Że będzie miała swojego idealnego faceta.
*****
- Co tutaj robisz?
Starszy pan z siwymi pasemkami w ciemnych włosach wyłonił się z cienia i przeszył Karinę spojrzeniem, od którego krew mroziła się w żyłach.
Dziewczyna przełknęła głośno ślinę.
Ojciec Daniela, odkąd dowiedział się, że zaszła w ciąże, odnosić się do niej z dystansem i chłodem. Przestał być miłym tatą przyjaciela, bardziej przypominał rozzłoszczone zwierzę pełne podejrzeń. Może intuicyjnie czuł, że Karina przyniesie im jeszcze więcej strapień, że popsuje życia ich syna?
Co z nią było nie tak, że ci ojcowie tak się na nią uwzięli?
- Przyjechałam... przyjechałam do Oliwki. - Przez chwilę Szymańska się zawahała, ale w końcu udało jej się opanować i po tym jak posłała panu Witkowskiego wyniosłe spojrzenie, spojrzała na córeczkę, która z ciekawością wyglądała zza dziadka. Wzrok Kariny od razu złagodniał, a niepojęta troska i ciepło napełniły jej oczy.
Poczuła się gotowa na bycie mamą.
Na zajęcie się tą uroczą kruszynką, istotką najpiękniejszą na świecie.
Kochała ją. Już ją kochała. Może nawet od zawsze, ale dopiero teraz to zrozumiała? Może potrzebowała czasu albo Michaela? Może po prostu takie było jej cholerne przeznaczenie, może o tym wszystkim już dawno zadecydował los, a ona, popełniając po kolei wszystkie błędy, wypełniała napisany przez kogoś plan?
Nieważne, teraz to nie miało znaczenia. Ważne, że wreszcie znalazła się w tym miejscu, że dorosła i zrozumiała własne błędy.
Że jest.
Po jej policzku spłynęła łza. Była szczęśliwa, trzymając za dłoń Hayböcka i patrząc się na córkę.
Chwilo, trwaj wiecznie.
- Nie możesz.. nie masz prawa zjawiać się po tych wszystkich latach. Nie jesteś już jej matką. - Witkowski ostro przywołał do rzeczywistości dziewczynę. Jego usta wyrzucały słowa, niczym sztylety, boleśnie raniąc Karinę. Szymańska wiedziała, że zasłużyła na to, dlatego dzielnie to wytrzymywała. Zdecydowanym ściśnięciem ręki dała znać Michaleowi, żeby się uspokoił, żeby nie interweniował. Kochała go, ale to była sprawa między nią, a Witkowskim.
- ... Żadna dobra matka by się tak nie zachowała, nie zostawiłaby własnego dziecka samego. Jak śmiesz w ogóle tutaj przychodzić? Jak po tym wszystkim, co zrobiłaś Oliwii i Danielowi masz czelność tutaj być? - Mówił dalej mężczyzna, a jego głos powoli zaczęła przeradzać się w krzyk. - Wynoś się stąd i nie wracaj!
- Tato, przestań.
Karina odwróciła głowę i ujrzała stojącego w drzwiach domu Daniela. Chłopak przeszywał ojca ostrym spojrzeniem, a jego twarz była napięta.
- Nie powinieneś mówić takich rzeczy przy Oliwii. A Karina jest jej matką, ma do niej prawo. I sam powiedziałem jej, by przyjechała.
- Daniel, co ty...
- To nie twoja sprawa, tato.
- Daniel...
- Oliwka, chodź tutaj. - Daniel złapał rączkę dziewczynki, po czym wreszcie spojrzał i na nas. Jego wzrok był nieprzenikniony. - Wejdźcie.
*****
ojej, dawno mnie nie było. i mam masę zaległości u was. kajam się, jak tylko mogę.
ale tak, mało czasu, dużo nauki, mało weny, wypalenie. ogólnie, intensywnie.
intensywnie też u moich pysiów, Rysiu wrócił do skakania i to w jakim stylu!, Stefcio pokazuje klasę w PK (on ma potencjał, mówię wam), Michaś w PK też pokazuje się od dobrej strony (hellooo Herr Poitner zauważ to wreszcie z łaski swojej, bo brak Michasia w kadrze mści się na Austria Team), jego zwycięstwo, chlip, on wręcz domaga się bycia w kadrze narodowej!
jakoś to leci :)

(za błędy przepraszam)