sobota, 9 listopada 2013

{04.} and i wanna kiss you, make you feel alright


Schlierenzauer objął w pasie swoją żonę, dumnie szczerząc zęby.
- Patrzcie na moją pociechę i podziwiajcie robotę mistrza.
W zamian otrzymał kilka ironicznych spojrzeń.
Karina mocniej uścisnęła dłoń Michaela, przyglądając się potomkowi Gregora. Erik, bo tak nazywał się chłopczyk, spał spokojnie, a długie, jasne rzęsy kładły cienie na jego pulchniutkich policzkach. Był ślicznym noworodkiem, silnym, zdrowym, z rodzicami, którzy świata poza nim nie widzieli. Gregor wręcz oszalał na punkcie maluszka, już od pierwszych dni synek stał się jego oczkiem w głowie.
Gdy Karina patrzyła na Erika, czuła na sercu lodowaty ucisk.
Błędy przeszłości, które codziennie mieszały w jej głowie, ostatnimi czasy stały się nie do zniesienia. W każdym mijanym dziecku widziała swoją Oliwkę, a wyrzuty sumienia nie dawały jej spać. Może wreszcie dorosła i zrozumiała, jaką krzywdę wyrządziła córeczce, może zaczął odzywać się w niej instynkt macierzyński - nie wiedziała, co nią dokładnie  kierowało, ale wiedziała, że wizyta w Polsce jest nieunikniona. Z wielu powodów.
Tylko bała się, że nie starczy jej sił.
- Mam nadzieję, że urody nie odziedziczy po tatusiu, bo z takim krzywym ryjem nie miałby w szkole życie. - Przekomarzał się z Gregorem Manuel, ale Karina nie mogła skupić się na ich wzajemnych docinkach. Jej myśl nieprzerwanie krążyły wokół jednego tematu.
Oliwka. Oliwka. Oliwka.
- Jak dobrze, że Hayböck będzie ojcem chrzestnym, a nie ty, bo ty sprowadziłbyś go tylko na złą i ciemną drogę. Urwałeś się z więzienia z tymi tatuażami?
- Hahahaha - Mruknął ironicznie Fetti. - Masz coo...
- Hayböck ojcem chrzestnym? Interesujące. - Ożywił się Michael i nawet Karina wróciła myślami do tego pokoju, gdzie mały Eric zyskiwał najlepszego ojca chrzestnego, jaki tylko mógł chodzić po tej planecie.
Michi byłby dobrym tatusiem, aułć.
- Yyyy, no tak.
- Gregor! - Wtrąciła ostro Sandra.
- Mieliśmy cię o to poprosić bardziej oficjalnie, ale skoro mi się już wymsknęło... Chcesz zostać ojcem chrzestnym Erica? Bo Fettner ewidentnie się do tego nie nadaje, bałbym się mu powierzyć świnki morskiej, a co dopiero swego pierworodnego!
- Gregor!
- No co?
Sandra westchnęła.
- Więc jak? - Zwróciła się do Michaela z uśmiechem. - Zgadzasz się?
Wielki uśmiech rozjaśnił twarz Hayböcka. Karina już dawno nie widziała blondyna tak uradowanego.
- Jasne!
Szymańska po raz kolejny mocniej uścisnęła dłoń Michaela. Cieszyła się jego szczęściem i wiedziała, że po tym wszystkim, przez co ostatnio przeszli, chłopak zasługuje na coś pozytywnego.
Michi odwrócił się do niej i obdarzył ją promiennym uśmiechem. W jego oczach nie widziała już wyrzutu i bolącego "dlaczego?". Skoczek emanował ciepłem i radością, jego chłód zniknął.
Pod Kariną ugięły się nogi.
Życie znowu wracało na normalne tory.
*****
Było już późno, kiedy wracali od Schlierenzauera, mimo to nie śpieszyli się. Szli powoli, trzymając się za ręce, rozkoszując się pulsującym w koniuszkach palców ciepłem. Karina uśmiechnęła się. Wreszcie po tych trudnych dniach między nią a Michaelem znowu było dobrze. Nieważne, że być może było to chwilowe, nieważne, że jutro obudzą się z tym samym ciężarem na sercu, co wczoraj. Ważna jest tylko ta chwila, chwila, w której czuła, że są dla siebie stworzeni, że razem tworzą coś pięknego. Pięknego nie znaczy idealnego. Szymańska nawet zaryzykowałaby stwierdzeniem, że to w rzeczach nieidealnych tkwi prawdziwe piękno.
- To był dobry dzień. - Michi pierwszy przerwał nie niezręczną ciszę.
Ruda spojrzała na niego z lekkim uśmiechem. Wyglądał pięknie w delikatnej poświacie księżyca, z oczami błyszczącymi najszczerszą radością. Jej Michael, jej cudowny Michael. Miała szczęście, że wśród tych wszystkich ludzi odnalazła go, bo bez niego nic nie miałoby sensu.
- Tak. - Przyznała krótko, mocniej ściskając jego dłoń. - Będziesz najlepszym ojcem chrzestnym na świecie, wiesz?
- Mam nadzieję.
- Czy między nami znowu będzie źle, jeśli powiem, że chciałabym mieć z tobą dziecko? Znaczy, nie teraz, jeszcze nie teraz. Ale w przyszłości. Niekoniecznie odległej.
- Kari... - Michi przystanął i odwrócił dziewczynę tak, że stali naprzeciwko siebie, stykając się czołami. - To niczego nie zepsuje, wręcz przeciwnie. - wyszeptał ze swoistym wzruszeniem w głosie, po czym pocałował Polką wolno, z czułością, tak, że dreszcze wtrząsneły jej ciałem.
Pod Karina ugięły się nogi. Dawno nie czuła się tak lekko i beztrosko, trochę tak, jakby wróciło do niej całe jej początkowe zakochanie i zafascynowanie Michaelem. Potrzebowali tego oboje.
- Kocham cię. - Wyznała. - I nie chcę cię stracić.
- Cii... Nigdzie się nie wybieram. - Chłopak starł palcem łzę, która wolno spływała po policzku Kariny. Ruda mocno przylgnęła do Michaela, lecząc swój strach jego ciepłem, odgłosem jego serca. Póki mieli siebie, nie musiała się niczego bać.
- Jadę do Polski. - Oznajmiła, będąc w stu procentach pewna swojej decyzji.
Michael pogładził ją po plecach. Miała jego aprobatę i wsparcie, a więc była gotowa na spotkanie z córką i całą swoją rodziną.
*****
Dom z czerwonymi drzwiami.
Biały, dwupiętrowy dom z kolorowymi firankami, z pelargoniami na balkonie i z małym zadbanym ogródkiem.
Zwykły, niczym niewyróżniający się dom, otoczony wręcz rodzinną, sielską atmosferą.
A za czerwonymi drzwiami koszmar. Ogień piekielny i powódź. Gniew ojca i wzruszenie matki. Córka marnotrawna wróciła.
Wróciłaś? Wróciłam, Żałujesz? Żałuję.
Potok gorzkich słów, ostry smak wyrzutów, krzyk przekraczający dopuszczalność ilość decybeli.
Piekło na ziemi.
- Kari? Kari, skarbie, cii, to był tylko zły sen. Jestem przy tobie, spokojnie.
- Michi?
- Już dobrze, kochanie.
Delikatny pocałunek w czubek głowy, mocny uścisk. Jego obecność. O jak dobrze, że jesteś.
- Kocham cię, Michi.
Uśmiechnął się i palcem otarł jej łzy. Spojrzała w jego brązowe oczy i wiedziała, że już może zasnąć wtulona w jego ciepłe ciało, tym razem snem stabilnym i spokojnym.
****
- Nie musisz tam iść. - Michael zaparkował samochód na poboczu, tuż na przeciwko rodzinnego domu Szymańskiej, po czym złapał ukochaną za dłoń.
Polka wzięła głęboki wdech. W jej sercu aż roiło się od nadmiaru emocji. Nie wiedziała, co jest większe: jej tęsknota do matczynych ramion czy strach paraliżujący każdą komórkę jej roztrzęsionego ciała. Nie umiała przewidzieć reakcji rodziców na jej niezapowiedziane odwiedziny. Czy nadal uważają ją za swoją córkę? Czy ją nienawidzą?
- Już w porządku, daj mi tylko chwilę.
Kari zapatrzyła się na dom, w którym się wychowała. Mijały lata, a on wciąż wyglądał tak samo. Za duży dla ich trójki, zdobiony białym tynkiem i przykryty ciemnoczerwoną blachodachówką.
Karina zza czerwonych drzwi, zwykł mawiać do niej Sebastian.
Dziewczyna potrząsnęła głową, by odgonić od siebie napływające wspomnienia. Nie mogła pozwolić sobie na bycie słabą, nie teraz.
- Chodźmy. - powiedziała twardo, łapiąc za klamkę. Teraz albo nigdy.
Dziękowała Bogu, że jest przy niej Michael. Gdy trzymała go za dłoń, czuła się silniejsza i bezpieczniejsza; wiedziała, że cokolwiek wydarzy się za czerwonymi drzwiami, nie wpłynie to na ich związek. To ją pocieszało.
Hayböck zapukał do drzwi. Czas wlókł się niemiłosiernie, zdenerwowanie Kariny rosło z sekundy na sekundę. Zdawała sobie sprawę z tego, że niemalże miażdży dłoń Michaelowi, ale on sprawiał wrażenie, jakby mu to nie przeszkadzało. Jedynie od czasu do czasu szeptał w jej włosy, że będzie dobrze.
Chciała mu wierzyć. Naprawdę. Ale tak bardzo się bała...
Cichy tupot stóp i szczęk przekręcanego zamka. Karina zamarła, gdy blond czupryna jej matki wyłoniła się zza czerwonych drzwi. Chęć przytulenia rodzicielki walczyła w niej z chęcią ucieczki.
O, jak ona za nią tęskniła.
Szok jaki odmalował się na twarzy pani Szymańskiej, speszył Karinę. Dziewczyna niepewnie się uśmiechnęła, czując jak w jej gardle rozrasta się Sahara. Nie wiedziała, co robić, czekała, aż mama przejmie inicjatywę. Jej matka sprawiała podobne wrażenie.
- Karinka? - w oczach Heleny zalśniły łzy. Kobieta przytuliła się do córki, pozwalając, by słone krople spływały po jej policzkach i ginęły w rudych włosach jej dziecka.
Karina z osobliwym dystansem wtuliła się w drobne ciało matki. Od razu zauważyła, że przez te wszystkie lata jej matka zmizerniała i postarzała się. Wiedziała, że to częściowo (a może nawet i głównie) jej wina.
- Przepraszam mamuś. - wyszeptała do jej ucha.
Jej matka więcej nie potrzebowała.
*****
miało być więcej w tej części, ale nie wyszło. póki co, to opowiadanie zamarło ;___;
jeśli Michi za 2 tygodnie wygra to może wena wróci ;)
tak, ZA DWA TYGODNIE SKOKI, kto się cieszy, łapka w górę. Mogłyby być dzisiaj, bo ja i mój powiększony węzeł zamulamy. dlatego olewamy sobie matematusie i niemiecki i oglądamy od początki Teen Wolf. Scott McCall mrr <3