Nie mogła uwierzyć, że po tych wszystkich latach i próbach zapomnienia, teraz Daniel siedział naprzeciwko niej w jednej z innsbruckich kawiarni. Wyglądał tak samo jak w liceum, ale jakże inaczej. Jego włosy koloru pszenicy i uroczy dołeczek w prawym policzku były takie jakie pamiętała je Karina, za to rysy jego twarzy zmężniały, Daniel był też bardziej umięśniony i poruszał się w sposób, mówiący o tym, że już wiele w życiu przeszedł. Beztroski nastolatek już dawno znikł pod stertą pieluch i dziecięcych śpioszków, w jego miejscu wyrósł dojrzały i poważny mężczyzna martwiący się przede wszystkim o swoje dziecko.
Karina wiedziała, że w lepszych rękach nie mogła zostawić córki.
Męcząca cisza, jaka zaległa po niezręcznym powitaniu i zamówieniu kawy, towarzyszyła im przez dobre dziesięć minut. Szymańska nie wiedziała, gdzie podziać wzrok - bursztynowe, pełne wyrzutu oczy Daniela peszyły ją - dlatego wbiła spojrzenie w delikatną, porcelanową filiżankę, do połowy zapełnioną stygnącą kawą.
Nie miała ochoty tutaj być, ale obiecała Michaelowi, że porozmawia z Danielem.
- Nie spytasz nawet, co u Oliwii?
Dziewczyna podniosła wzrok na blondyna. Chłopak niewidzącym spojrzeniem błądził po jeszcze pustej o tej porze, klimatycznie urządzonej kawiarni.
- Wiem, że ma się dobrze. - Odpowiedziała niepewnie. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że bycie tutaj z nim jest dla niej jak pierwsza jazdach na łyżwach. - Jesteś dobrym tatą.
- Ale Oliwka potrzebuje też mamy.
Zagryzła wargę, powalona mentalnym ciosem Daniela. Wyrzuty sumienia nasilone od kilku dni, stawały się jeszcze większe tak, że jej serce powoli zaczynało być za małe, by je w całości pomieścić.
Owszem, żałowała, że porzuciła córeczkę, nigdy nie pogodziła się z tą myślą. I tak bardzo nienawidziła siebie za swój strach, tchórzostwo, egoizm. Ale miała tylko dziewiętnaście lat, cała ta sytuacja najzwyczajniej na świecie ją przerosła. Teraz postąpiłaby całkiem inaczej.
- Nie umiałam być dla niej mamą, zrozum to. - Przymknęła oczy, walcząc z narastającym bólem. Ta rozmowa była dla nie trudna, cały ten powrót do przeszłości był cholernie niewyobrażalnie trudny. Gdyby nie Michael, nie poradziłaby sobie z tym wszystkim. Dziękowała Bogu, że Hayböck był przy niej, chociaż na to nie zasłużyła.
Znowu cisza przejęła prym. Karina nerwowo zaczęła obdzierać z paznokci czerwony lakier, a Daniel zamówił drugą kawą. Oboje nie wiedzieli, jaki jest sens ich spotkania, bo może byłoby lepiej, gdyby nic nie zmieniali, gdyby życie jakim żyli wciąż było takie samo jak przedtem, może tak byłoby najlepiej i najbezpieczniej?
Ale Oliwka na pewno kiedyś, jak nie już, będzie chciała poznać prawdę o swojej mamie, Daniel będzie musiał jej wtedy coś powiedzieć. Karina zdawała sobie sprawę z tego, że Witkowski po prostu szuka u niej odpowiedzi.
Jej córka nie mogłaby trafić na lepszego ojca.
Czy mogę nazywać ją swoją córką?
- Jak mnie znalazłeś? - Szymańska spojrzała na obojętną twarz Daniela. Jeśli chłopak kiedykolwiek ją kochał, już dawno wyrzucił z siebie to uczucie.
Blondyn uśmiechnął się gorzko.
- Jak widzisz nie było to łatwe, ale w końcu po trzech latach to mi się udało. Gdzieś w końcu natchnąłem się na artykuł o tobie i tej firmie, w której pracujesz. Potem poszło z górki.
- A nachodzenie w domu bez żadnej wcześniejszego telefonu miało być elementem zaskoczenia?
- Cokolwiek bym nie zrobił, to i tak byłabyś zaskoczona. Pewnie myślałaś, że już na dobre pożegnałaś się z polską cząstką siebie, co?
Nie odpowiedziała.
- Zresztą było miło poznać twojego kochasia, chociaż Michael, tak?, nie wyglądał jakby nasze spotkanie było dla niego przyjemne. Myślisz, że mnie nie polubił? - ciągnął dalej lekko ironicznym i cierpkim tonem.
Karina zacisnęła pięści tak, że paznokcie wbiły się we wnętrze jej dłoni.
- Przestań. - Poprosiła cicho.
- Po prostu nie rozumiem, jak mogłaś sobie z kimś ułożyć życie, nie mówiąc mu całej prawdy o sobie. Czy Oliwia już nic dla ciebie nie znaczy?
Coś w niej zaczynało pękać, jakiś ochronny mur, otaczający jej uczucia. Czuła, że za chwilę poleją się łzy.
- Żałuję, okay? To chciałeś usłyszeć? - Podniosła głos, nie zważając na zainteresowanie ludzi przy sąsiednim stoliku. - Nie dość, że byłam wyrodną matką to jeszcze stchórzyłam i uciekłam. Opuściłam swoje dziecko, dziecko, które na jakiś pokrętny sposób kochałam. - Głos zaczął jej drżeć. - Nigdy się z tym nie pogodziłam, nigdy tego nie zapomniałam. Codziennie wyobrażałam sobie jej pierwsze kroki, wszystkie ważne w jej życiu chwile, z którymi nie mogła się ze mną podzielić. Nienawidzę siebie za to, że sama to sobie zabrałam, że zniszczyłam to wszystko. Zadowolony? Teraz możesz dać mi święty spokój.
Przestała nad sobą panować. Cała roztrzęsiona, zalewała się łzami, ocierając oczy cienkimi serwatkami.
Daniel pokręcił głową z niezrozumieniem.
- Mogłaś wrócić. W każdej chwili. Przyjęlibyśmy cię.
- Nie mogłam. - Odparła cicho, niemalże niedosłyszalnie.
- Zawsze kierowałaś się pieprzoną dumą. - Powiedział kwaśno, po czym, pochyliwszy się w jej stronę, ściszył głos. - Kochałem ciebie wtedy. Nawet nie wiesz, jak bardzo mnie zraniłaś swoją ucieczką.
Spuściła wzrok.
- Nie wiedziałam, nigdy mi tego nie powiedziałeś.
Daniel prychnął, wracając do swojego gorzkiego i ostrego tonu.
- Czy to by cokolwiek zmieniło? Miałaś tego swojego Sebastiana, kochałaś go, chociaż tak bardzo cię skrzywdził.
- Przepraszam pewnie nic nie zmieni.
- Po prostu przyjedź do swojej córki, ciągle pyta o swoją mamusię. - Ostatnie słowo wymówił z nieukrywaną drwiną.
Zraniła go tak głęboko, że wręcz nie umiała sobie wyobrazić jego bólu.
- Nie wiem, czy jestem na tyle silna...
- Po prostu przyjedź... - Tymi słowami ją pożegnał.
Oczami z wciąż pełnymi łez, patrzyła jak odchodzi.
*****
- Hayböck, ogarnij się wreszcie, inaczej serio kupimy Schlierenzaurowi Juniorowi smycz.
- Od razu dokupcie mu psią karmę, najlepiej Pedigree i jakąś ładną kuwetę. - Michael rzucił lekceważące spojrzenie Fettnerowi, po czym wrócił do jakże interesującego zajęcia, jakim było gapienie się w telefon.
Niech ona już zadzwoni.
- Kuweta bardziej podchodzi pod koty, niż pod psie żarcie. - Wtrącił mądrze Kraft.
Michael udał, że tego nie usłyszał.
Jak na dorosłych facetów czasami bywali tacy dziecinni.
- Po co im smycz? - zapytał po chwili, wciąż nie odlepiając oczu od dotykowego ekranu.
- Żeby im nie uciekał. - Wyjaśnił spokojnie Manuel. - Wiesz, małe dzieci mają to do siebie, że wszędzie wlezą. A Schlierenzauer Junior na smyczy będzie grzecznie siedział przy swoich rodzicach.
- On ma dopiero dwa dni. - Nie bez sarkazmu w głosie, przypomniał im Michael.
- Dlatego jesteś naszym mózgiem, wymyśl coś, przez co Gregor nie wyrzuci nas przez okno. Przeczcież wiesz, że nasze pomysły są zawsze...
- Złe?
- Chciałem powiedzieć niepraktyczne lub/i nikt ich nie rozumie.
- No dobrze - Blondyn westchnął cicho, odkładając telefon na szafkę. Na pewno nie zadzwoni tak szybko, znał Karinę i wiedział, że dziewczyna najpierw będzie chciała poukładać sobie wszystko w głowie, a dopiero potem zdobędzie się na dokładną relację. Zawsze musiała być dobrze przygotowana, nie lubiła, gdy niewygodne pytania ją zaskakiwały. - Kupimy mu jakiś śpioszek ze śmiesznym napisem, do tego jakąś grzechotkę i będzie. Żadnych smyczy, ok?
Wyczuł, że coś było nie tak. Podniósł głowę, zauważając jak Kraft i Fettner wymieniają się dziwnymi spojrzeniami. Na pewno nie myśleli już o prezencie dla nowo narodzonego dziecka Schlierenzauera, właściwie domyślał się, o co im chodzi i nie był z tego zadowolony.
- Co jest? - Zmarszczył czoło, nerwowo drapiąc się po ręce.
Jeszcze jedna wymiana spojrzeń między Fettnerem a Kraftem, a potem kilka sekund ciszy. Michi prychnął pod nosem, oto nadeszła ta część, w której jego koledzy na pięć minut porzucają swoje dziecinne zachowanie, by szczerze i poważnie z nim porozmawiać. Wiedział o czym, wiedział dlaczego. Myślami powędrował do małego, czerwonego pudełeczka, które wczoraj wieczorem im pokazał, a które teraz spokojnie leżało, gdzieś pomiędzy jego ubraniami.
Chciał się oświadczyć Karinie, nosił się z tym pomysłem już od dawna. Ale pierścionek - prostą, srebrną obrączkę z delikatnym brylantowym oczkiem - kupił kilka dni temu, w dniu, w którym do ich mieszkania zapukał Daniel.
Sekret Kariny niczego nie zmienił, Michael nadal kochał swojego rudzielca, chcąc właśnie z nią się ożenić, założyć rodzinę i żyć długo i szczęśliwie. Oczywiście, cała ta sytuacja wszystko pokomplikowała, Hayböck był rozczarowany i zły, nie rozumiał, dlaczego Szymańska nie potrafiła mu na tyle zaufać, by wyjawić tą mało chwalebną część swojej przeszłości. Mimo to, postanowił być przy niej, nie dopuszczając by mur, który między nimi wyrósł, przybrał jeszcze większe rozmiary.
Ale zaręczyny... To musiało chwilowo poczekać.
- Miejmy to za sobą. - Mruknął, wygodniej rozkładając się na wąskim łóżku.
Obaj skoczkowie unikali jego spojrzenia.
- Przecież wiesz, że lubimy Kari i w ogóle... - Zaczął niepewnie Stefan.
- Ale...?
- Zastanów się, czy po tym wszystkim... no wiesz, czy możesz nadal jej ufać.
- Niczego nie rozumiecie... - Uśmiechnął się gorzko, po czym zamknął usta i pokręcił głową. To właśnie teraz Kari go potrzebowała, teraz musiał jej pokazać, że jest przy niej, chociaż że dziewczyna nie umiała mu całkowicie zaufać.
Bo miłość nie polega na poddawaniu się, gdy przychodzi kryzys, miłość polega na tym, by zostać przy sobie nawet, gdy jest trudno.
- Po prostu wiem, że to jest ta jedyna. I że ja jestem dla niej tym jedynym. - Powiedział cicho, po czym zerwał się na nogi, gdyż pomieszczenie napełniły dźwięki "Everlong" Foo Fighters. Dzwoniła Karina.
Chłopak szybko chwycił za telefon i wyszedł na korytarz.
A potem był przy niej, chociaż że dzieliło ich kilkadziesiąt kilometrów.
*****
uffff,
nie podoba mi się to :c
coraz bliżej skoki, coraz bliżej skoki... <3
czuję tą atmosferę, włącza mi się faza. końcówko listopada nadchodź!
no i ten tego, do następnego <3