sobota, 14 grudnia 2013

{05.} words they always win, but I know I’ll lose


Spotkanie z ojcem okazało się być trudniejsze. Tadeusz przywitał ją chłodno, z wyniosłością w spojrzeniu. Michaela zupełnie zignorował. Teraz, gdy siedział naprzeciwko niej, wbijając w nią karcący wzrok, Karina czuła się, jakby na powrót była hałaśliwą siedmiolatką, która znowu coś przeskrobała.
Jedynie tym razem rozmiar jej przestępku przybrał wielkość katastrofy.
Dziewczyna obiema dłońmi objęła kubek z zielona herbatą, unikając wzroku rodziców.
Michael również nie miał za ciekawej miny.
Cisza ciążyła im coraz bardziej; atmosfera była tak gęsta, że można by było kroić ją nożem. Karina siedziała sztywno, czekając na wyrok. Bo ojciec, prędzej czy później, musiał rzucić jakimkolwiek oskarżeniem.
I się nie pomyliła. Tadeusz nabrał w płuca powietrza i cichym głosem powiedział:
- Nie rozumiem, jak mogłaś porzucić własne dziecko. I nigdy tego nie zrozumiem. Nie tak cię wychowaliśmy...
Karina przymknęła oczy, głęboko oddychając. Nie miała zamiaru się rozpłakać, pokazać ojcu tego, jaka jest słaba. Bo, mimo wszystko, była silną kobietą. Życie z wyrzutami sumienia, bez wsparcia rodziny nauczyło ją jak radzić sobie z napływającymi z każdej strony przeszkodami.
Nie była słaba.
Po prostu nie była.
I wierzyła w to ze wszystkich sił, bo inaczej nie byłaby sobą, nie byłaby Kariną. Inaczej byłaby tylko porozsypaną, zagubioną dziewczynką.
Nie chciała tego.
- Nic nie powiesz?
Szymańska zagryzła wargę. Poczuła się raźniej, gdy Michi położył dłoń na jej nodze. Jego miłość stanowiła dla niej źródła nieopisanej, niewyczerpanej energii. Mając go przy sobie, mogła wszystko.
- Nie przyjechałam się tłumaczyć. Przyjechałam naprawić błędy.
- Ciekawe, jak chcesz to zrobić. - Tadeusz prychnął lekceważąco, ale to nie wyprowadziło Kariny z równowagi. Miała cel, do którego zmierzała.
- Chyba już pójdziemy. - Kari obdarzyła ojca lodowatym spojrzeniem, po czym wstała z krzesła. Michael poszedł w jej ślady.
- Nie zatrzymacie się u nas? Karinko, twój pokój zawsze będzie twoim pokojem. - Pani Szymańska niepewnie złapała córkę za rękę, gdy ruda sięgała po swój płaszcz.
Dziewczyna uśmiechnęła się zdawkowo.
- Wynajęliśmy pokój w hotelu. Tutaj... Tutaj chyba nie jesteśmy do końca mile widziani.
Ojciec w odpowiedzi burknął coś pod nosem, ale Karina go zignorowała. Jej tata odkąd pamiętała był trudnym człowiekiem i mimo, że przeważnie miała z nim dobre relacje, nie potrafiła do niego trafić.
Teraz też nie miało to się zmienić.
*****
- On mnie nienawidzi.
Michaelem z ciężarem w sercu obserwował jak Karina miota się po pokoju, nerwowo machając rękami. Była taka krucha, zagubiona, przerażona, ale jednocześnie było w niej tyle siły i determinacji. Życie wiele razy ją złamało, ale za każdym udawało jej się odrodzić niczym Feniks z popiołów. Była wspaniała, ale przede wszystkim była jego.
- Zaskoczyłaś go dzisiaj, nie spodziewał się ciebie. Daj mu trochę czasu. - Powiedział łagodnym tonem, łapiąc ukochaną za dłoń i mocno przygarniając do siebie. - Byłaś dzisiaj bardzo dzielna. - Wyszeptał, po czym pocałował ją w czubek głowy.
Dziewczyna westchnęła głośno, powoli się rozluźniając. Michi czuł, jak z jej mięśni wyparowuje całe napięcie, a jak ona sama staje się spokojniejsza i mniej wzburzona.
Hayböcka irytowała własna bezradność wobec całego ciężaru Kariny. Nie mógł nic zrobić, aby było jej lżej, jedyne na co było go stać to proste bycie przy niej, wspieranie jej i zapewnianie o miłości. Bo, mimo wielu jej błędów, on nadal ją kochał miłością, która zdarza się tylko raz w życiu. Nie chciał zmarnować szansy na własny happy end przez urażona ego. Zresztą nie potrafił wyobrazić sobie życia bez swojego ukochanego rudzielca.
Godzinę później, z czułością przyglądał się, jak Karina zasypia w jego ramionach. Jasna poświata księżyca wpadająca przez okno oświetlała jej delikatną twarz, podkreślając drobne piegi na czubku nosa oraz niewielką bliznę na podbródku. Jej płytki, urywany oddech cicho rozchodził się po pokoju, mieszając się czasami z niewyraźnym jękiem. Karina spała nerwowo, niespokojnie. Jej ciało drżało, głowa przekręcała się z jednej strony na drugą. Bała się jutra, własnej reakcji na widok córki. Michael bał się razem z nią. Jutro wszystko zmieni, wywróci całe ich dotychczasowe życie do góry nogami. Jutro sprawi, że już nic nie będzie takie same.
- Ciii... - Szeptał, gładząc dłonią rękę Szymańskiej. - Cii, kochanie.
Jutro mogli być pewni tylko jednego: własnej miłość.
*****
Wzruszenie ścisnęło ją za gardło.
To ona.
Jej córka.
Jej malutka, piękna córeczka o cudownych zielonych oczach i rzęsach sięgających nieba. Z drobnymi rudymi loczkami i lekko zadartym noskiem. O uśmiechu anioła, o duszy psotnika.
Jej Oliwka.
Jej cudowna córeczka.
Szymańska zapłakała.
Jak mogła zostawić bezbronną Oliwkę samą? Jak mogła być aż tak samolubna? Dlaczego pozwoliła jej dorastać bez matki? Dlaczego zabrała jej matczyną miłość?
Dlaczego jest takim złym człowiekiem?
Co to za matka, która opuszcza własne dziecko? Która wręcz czuje do niego wstręt?
Nie, nie powinna tutaj być. Nie powinna stać i błagać o przebaczenie. Nikt nie wybaczy jej takiego czynu, nikt nigdy nie zapomni, jaką egoistyczną i nieczułą osobą kiedyś była.
Ale tu nie chodziło o innych. Niech mówią, co chcą.
Liczy się tylko Oliwka.
*****
- Spokojnie, kochanie. - Hayböck sięgnął po dłoń dziewczyny, mocno ją ściskając.
Karina trzęsła się niczym młoda osika na silnym wietrze. Ze wzruszeniem patrzyła z samochodu, jak kilkuletnia dziewczynka bawi się na podwórku. Michael wiedział, że to Oliwka, widział to w spojrzeniu rudej, widział to w ślicznej buźce małej. Były takie podobne, niczym dwie krople wody.
- Co ja zrobiłam... - Kari załkała cicho.
Skoczek przytulił do siebie Szymańską, delikatnie gładząc dłonią jej plecy. Ostatnie dni były dla Kariny trudne, owszem, ale najtrudniejsze wciąż było przed nią. Michi nie wiedział, jakimi słowami może ją wesprzeć, dlatego milczał, pozwalając, by jego obecność i miłość mówiły za niego.
Karina to doceniała.
- Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła... Chyba zupełnie bym się rozsypała. - Powiedziała, ocierając dłonią łzy. - Kocham cię, tak bardzo cię kocham.
- Wiem. - Blondyn musnął ustami wargi dziewczyny. Karina uśmiechnęła się promiennie, na sekundę jej twarz pojaśniała. Zdawałoby się, ze wstąpiły w nią nowe siły, że z powrotem jest w stanie walczyć z przeszłością.
Tak było.
Jej siłą był Michaelem. On sprawiał, że była lepszym człowieka, że chciała walczyć o niego i Oliwkę, że przestała być egoistką.
Michael ją ratował. Zawsze, w każdej sekundzie życia.
Bez niego byłaby nikim.
On był dla niej wszystkim. Wciąż ją zaskakiwał. Jednocześnie uspokajał. Gdy wracała do domu i wtulała się w jego ramiona czuła się jak statek dobijający do portu po sztormowym rejsie. Było to najpiękniejsze uczucie na świecie.
Wciąż chciała to czuć, wciąż chciała go kochać. Bezustannie. Mocno. Do samego końca. Póki ich śmierć nie rozłączy, a nawet i dłużej.
Michael zmienił jej życie.
Dlatego dziękowała Bogu, że on został przy niej, choć ukryła przed nim tak ważny fakt z życia. Dziękowała, że zawsze zostaje, bez względu na rodzaj i wielkość przedmiotu ich sporu.
To jest prawdziwa miłość.
Wiedzieli o tym oboje.
- Dziękuję.
- Zrobię wszystko dla ciebie, przecież wiesz.
- Jesteś cholernym ideałem. Mam szczęście. - Kari parsknęła śmiechem, na chwilę zapominając o wszystkim, co ciążyło nad jej głową. Potrzebowała tego, kilku minut pełnych miłości, pewności, że nie jest w tym sama. Co by się nie działo, miała Michaela i tego się trzymała.
- Idziemy?
- Tak. - Odpowiedziała hardo. Była gotowa, wreszcie była gotowa.
Wyszła z samochodu i chwyciła Hayböcka za dłoń.
Wszystko się jakoś ułoży, wystarczy, że będzie silna.
Że będzie miała swojego idealnego faceta.
*****
- Co tutaj robisz?
Starszy pan z siwymi pasemkami w ciemnych włosach wyłonił się z cienia i przeszył Karinę spojrzeniem, od którego krew mroziła się w żyłach.
Dziewczyna przełknęła głośno ślinę.
Ojciec Daniela, odkąd dowiedział się, że zaszła w ciąże, odnosić się do niej z dystansem i chłodem. Przestał być miłym tatą przyjaciela, bardziej przypominał rozzłoszczone zwierzę pełne podejrzeń. Może intuicyjnie czuł, że Karina przyniesie im jeszcze więcej strapień, że popsuje życia ich syna?
Co z nią było nie tak, że ci ojcowie tak się na nią uwzięli?
- Przyjechałam... przyjechałam do Oliwki. - Przez chwilę Szymańska się zawahała, ale w końcu udało jej się opanować i po tym jak posłała panu Witkowskiego wyniosłe spojrzenie, spojrzała na córeczkę, która z ciekawością wyglądała zza dziadka. Wzrok Kariny od razu złagodniał, a niepojęta troska i ciepło napełniły jej oczy.
Poczuła się gotowa na bycie mamą.
Na zajęcie się tą uroczą kruszynką, istotką najpiękniejszą na świecie.
Kochała ją. Już ją kochała. Może nawet od zawsze, ale dopiero teraz to zrozumiała? Może potrzebowała czasu albo Michaela? Może po prostu takie było jej cholerne przeznaczenie, może o tym wszystkim już dawno zadecydował los, a ona, popełniając po kolei wszystkie błędy, wypełniała napisany przez kogoś plan?
Nieważne, teraz to nie miało znaczenia. Ważne, że wreszcie znalazła się w tym miejscu, że dorosła i zrozumiała własne błędy.
Że jest.
Po jej policzku spłynęła łza. Była szczęśliwa, trzymając za dłoń Hayböcka i patrząc się na córkę.
Chwilo, trwaj wiecznie.
- Nie możesz.. nie masz prawa zjawiać się po tych wszystkich latach. Nie jesteś już jej matką. - Witkowski ostro przywołał do rzeczywistości dziewczynę. Jego usta wyrzucały słowa, niczym sztylety, boleśnie raniąc Karinę. Szymańska wiedziała, że zasłużyła na to, dlatego dzielnie to wytrzymywała. Zdecydowanym ściśnięciem ręki dała znać Michaleowi, żeby się uspokoił, żeby nie interweniował. Kochała go, ale to była sprawa między nią, a Witkowskim.
- ... Żadna dobra matka by się tak nie zachowała, nie zostawiłaby własnego dziecka samego. Jak śmiesz w ogóle tutaj przychodzić? Jak po tym wszystkim, co zrobiłaś Oliwii i Danielowi masz czelność tutaj być? - Mówił dalej mężczyzna, a jego głos powoli zaczęła przeradzać się w krzyk. - Wynoś się stąd i nie wracaj!
- Tato, przestań.
Karina odwróciła głowę i ujrzała stojącego w drzwiach domu Daniela. Chłopak przeszywał ojca ostrym spojrzeniem, a jego twarz była napięta.
- Nie powinieneś mówić takich rzeczy przy Oliwii. A Karina jest jej matką, ma do niej prawo. I sam powiedziałem jej, by przyjechała.
- Daniel, co ty...
- To nie twoja sprawa, tato.
- Daniel...
- Oliwka, chodź tutaj. - Daniel złapał rączkę dziewczynki, po czym wreszcie spojrzał i na nas. Jego wzrok był nieprzenikniony. - Wejdźcie.
*****
ojej, dawno mnie nie było. i mam masę zaległości u was. kajam się, jak tylko mogę.
ale tak, mało czasu, dużo nauki, mało weny, wypalenie. ogólnie, intensywnie.
intensywnie też u moich pysiów, Rysiu wrócił do skakania i to w jakim stylu!, Stefcio pokazuje klasę w PK (on ma potencjał, mówię wam), Michaś w PK też pokazuje się od dobrej strony (hellooo Herr Poitner zauważ to wreszcie z łaski swojej, bo brak Michasia w kadrze mści się na Austria Team), jego zwycięstwo, chlip, on wręcz domaga się bycia w kadrze narodowej!
jakoś to leci :)

(za błędy przepraszam)

4 komentarze:

  1. To ja.
    Po pierwsze, nie wiedziałam, że zmieniłam imię na Sandra, ale fajnie syna z Gregorem nazwaliśmy.
    Po drugie, Karina, Kari, kojarzy mi się z moim lips of an angel. I tamta Kari też uciekła^^
    Po trzecie, uwielbiam imię Oliwia, bo tak nazywa się moja najwspanialsza bratanica:)
    Po czwarte, to opowiadanie jest niesamowite.
    Po piąte, kocham Cię
    Po szóste, ja.
    where--the-wind-blows.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojej. Ojej. Ojej.
    Jakie to było dobre, jakie perfekcyjne, jakie cudowne.
    Czuję się teraz taka malutka z tym całym moim pisaniem.
    Ale tu nie o mnie.
    Daniel mnie zaskakuje, wiesz? Jest w nim coś intrygującego, coś, czego nie mogę rozgryźć.
    Nie znikaj już na tak długo, Cam. Bez Twoich rozdziałów jest tak jakoś pusto.
    Kocham <33

    OdpowiedzUsuń
  3. przeczytałam już dawno temu, ale oczywiście szkoła mnie tłamsi zupełnie.
    jak dobrze, że te Święta i w ogóle ...
    no, ale do rzeczy.
    Cieszę się, że Karina pojechała do Polski, żeby odwiedzić swoją córkę. Bo tak naprawdę to ja juz dawno uważałam, że ona musiała to w końcu zrobić. Fakt, popełniła wiele błędów,ale jestem pewna,że żałuje wystarczająco, by robić jej wyrzuty. Przecież ona jest dobrym człowiekiem, tylko tak się czasem zdarza, do pewnych sytuacji trzeba emocjonalnie dojrzeć.
    Wierze, że ona już dojrzała. I na pewno teraz nie bedzie tylko łatwo i przyjemnie, wręcz przeciwnie, będzie ciężko i pod górkę i będę tu wylewać wiele łez ...
    ale Karina ma Michaela.
    I własnie dlatego jestem o wszystko spokojna.
    czekam na więcej. Już nie znikaj, proszę Cię. Ja naprawdę uwielbiam to opowiadanie, a Ciebie i Twoje umiejętności pisarskie... już nawet nie ma co wspominać, przecież wiesz <3
    trzymaj się ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Jejku, jejku. Mimo tych wszystkich przeciwności losu oni mają siłę być razem. Co więcej mogą na sobie polegać, wspierają się, kochają. Michi to odpowiedni facet dla Kariny, szkoda, że tylko oni to widzą. Wsparcie ze strony rodziny zerowe, to mnie smuci. Ale jednocześnie wiem, że będzie lepiej, bo nie ma prawa być gorzej. Oliwka pozna swoją mamę, będą się widywały, cieszyły swoją obecnością i Michi będzie szczęśliwy. A przepraszam, przecież już jest♥

    OdpowiedzUsuń